Nikt nie dostrzega, że trzymam ręce w kieszeni: stoją wyprężeni jak struna, bez ruchu, krzyczą rytmicznie z oczyma wlepionymi w ten jaśniejący punkt, w to oblicze o ekstatycznym uśmiechu — i w mroku po policzkach płyną łzy. I nagle — uspokojenie.” Zakończenie jest nie mniej wymowne: „Początkowo sądziłem, że jestem na masówce, na manifestacji politycznej. Tymczasem okazuje się, że ci ludzie święcą jakiś kult! Dokonuje się jakaś liturgia, wielka ceremonia sakralna jakiejś religii, do której nie należę, która dławi mnie i odpycha z siłą — nawet fizyczną — jeszcze potężniejszą niż te wszystkie straszliwie napięte ciała. Jestem sam, a oni są wszyscy razem!”